piątek, 21 lutego 2014

No i Sunia stymiankowała się :)

Sunia zamieszka u Ori razem z innymi Tymiankami. 
jestem przeszczęśliwa, bo mała cierpi w samotności i zamknięciu, a okazało się, że jest przesympatycznym i mądrym psiakiem - nie załatwia się w pomieszczeniu, czeka na spacer (chodzimy z nią co godzinę/dwie, na smyczy chodzi bardzo grzecznie, jest naprawdę posłusznym pieskiem :)

teraz tylko szukamy transportu na trasie Hajnówka -lub okolice - Warszawa!!

dziewczyny, jeszcze jeden raz rozpuśćcie info!!!!

dzięki temu ten mały wiejski podrzutek będzie wreszcie w swoim domu!!!!

czwartek, 20 lutego 2014

siedzi więc pies w chlewiku...

o Matko Boska!
wyszłam tylko po to, żeby zapytać sąsiadkę, ile będzie u niej kawał drzewa kosztował. i w końcu się nie dowiedziałam, bo natrafiłam tym tak zwanym przypadkiem na nieformalną naradę na naszej jednej jedynej ulicy, jakieś takie zbiegowisko bab ze sznurkami wszelkiej maści.
zabrały się na psa.
sukę tę, o której pisałam.

Idzie pani ją na ten sznur zawlecze bo Julita nie poradity.

czy jakoś tak.

no i poszłam, i pluję sobie w gębę, po co ja w ogóle wyszłam z domu. ki czort?

Julita rzeczywiście zmagała się z tą małą, zaplątała w sznurek. jak przyszłam, pies mało się nie udusił. trochę poluźniłyśmy.

kiedy nam się udało ją porządnie uwiązać, baby wsiąkły.
tak jak stały w tym zbiegowisku, tak nagle rozpłynęły się w powietrzu, zdematerializowały!
ha! pochowały się za drzewkami i płotami i czekały na rozwój sytuacji.

i co ja mam z nią zrobić?? pytam siebie i Julitę?

poczekaj, mówię, pójdę po aparat, niech ją ktoś przetrzyma parę dni, to dam ogłoszenie.

wracam i dębieję!

baby się znalazły.
jedna z siekierą ciągnie tego psa i kładzie mu głowę na ławce!!
zobaczyły mnie, więc dawaj dyla. i że ona z tą siekierą tak, bo drzewo rąbała!

zadzwonili do gminy, a wójt mówi, że nikt nie zgłaszał (jesteśmy więc nikty), i że może jutro przyjadą i wywiozą ją do jakiejś innej wiochy.

siedzi więc teraz u mnie w chlewiku. zjadła porcję żarcia Gucia, więc pozostałe dwie rozdzieliłam na trzy psy.




DZIEWCZYNY! BŁAGAM, PUŚĆCIE WICI I WITECZKI - NIECH ELFY I ESEMESY NIOSĄ TO W ŚWIAT -

OK 6-CIO MIESIĘCZNA SUNIA SZUKA DOMU.
obecnie u nas - ale nie może być na długo, niestety...  -  w okolicach Hajnówki.

przez najbliższe kilka dni może tu być,
co się da, to nauczę (smycz).
nie wiem, jak będzie z kurami, ale jak rano dostanie jeść, to może je sobie odpuści??

a potem nie wiem...

wtorek, 18 lutego 2014

będzie o kurach, będzie o psach, będzie niefajnie

na kogo być wściekłym?
na siebie, że polazłam na spacer z psami i nie było mnie tam, gdzie być powinnam, i że jakąś kłodą nie podłożyłam podkopu pod bramką za stodołą, choć zauważyłam go wychodząc?
czy na moje psy? bo są latawice i puszczalskie i nie gryzą obcych psów?
czy na głupiego koguta Moriza zwanego Morizem Podłym, który uwziął się na moją małą i kilka dni temu wskoczył na nią i podziobał w policzek, a kiedy przychodzi do bronienia stada kurek to się pierwszy chowa, tchórz przebrzydły.
czy na mojego męża, który zrzędzi i ględzi i wścieka się na mnie, że mu truję co dzień o płotach, marnując energię swoją i moją, zamiast zrobić co ma zrobić. bo gdyby nie było tych dziur, to ani nasze psy by nie uciekały nimi, ani obce by tu nie właziły.
może znów na siebie, że sama w końcu nie zamówiłam tej głupiej siatki sama i po swojemu koślawo jej nie postawiłam wokół naszej działki, wywalając te wszystkie dziurawe płoty, które mamy?
a może na pana x, który jak kilku innych pozostałych anonimów wywala psa, bo zaczyna mu zawadzać? A niech se radzi sam.
a może na sołtysową i na sąsiadkę, które co dzień idą na spacerki z kijkami i biorą tą sukę ze sobą, jak swojego wiernego towarzysza przyzwyczajając ją do siebie coraz bardziej? suka śpi więc pod bramką sołtysowej, tylko nie wiem, czy ona ją tam podkarmia, czy nie? pewnie i tak źle by było, i tak niedobrze. bo jeśli by ją pani H. podkarmiała, to coraz bardziej wiąże sukę do siebie.
ale przynajmniej wtedy ta MOŻE NIE ŻARŁA BY MOICH KUREK?

zostały mi już tylko trzy i głupi kogut.

i czy w ogóle warto być wściekłym?

po prostu smutno mi. zaczynaliśmy od 12 kurek, zostały 4 sztuki. najgorsze, że ta suka zeżarła już dwie. jesteśmy dla niej jak otwarta stołówka.
:(

cieszyliśmy się z jajek (od kilku dni niosły się już wszystkie), a teraz będziemy zaczynać jakby od nowa.......

niedziela, 16 lutego 2014

poszliśmy za ciosem i mamy komplet...

łyżeczek :)
tak mnie wciągnęło, że popełniłam dziś jeszcze dwie, a luby jedną :)
jestem bardzo zadowolona z efektów pracy, ostatnia (ta z serduszkowym zakończeniem) wyszła jakby na lewą rękę, więc dla mojej starszej córy jak znalazł. teraz trzeba je jeszcze ze dwa razy naoliwić i będą gotowe do użycia.
spodobała mi się praca dłutkiem. drewno też jest wdzięcznym materiałem. choć oczywiście bardziej wymagającym fizycznie niż wełna. ale pewnie jeszcze nie raz za to chwycę.





 do natłuszczenie używamy naturalnego oleju lnianego





na dziś koniec.
dobrego spokojnego wieczoru.

ciekawe, czym zajmę się jutro?
;)

jak spędziłyście wieczór sobotni? bo ja...

no... ten... tego... jak każda przeciętna kobietomatka.. no ten...
strzeliłam se łyżkę.

z deseczek oliwnych, które kiedyś dawno temu dostałam i tak leżakowały na półeczce.

zacznę jednak od początku.

na początku powstały koniki.
bo monsz wyjął jakąś taką maszynkę, podpowiada mi właśnie, że to piła włosowa.
ale niech się nie mądrzy, bo sam tego przedtem za bardzo nie używał ;)
więc skoro to ustrojostwo już zamontował na stoliku, to przecież nie będzie toto tak głupio i bezczynnie stało.
a że ja ostatnio te konie tak namiętnie podglądałam
(tak na marginesie spójrzcie na to jeszcze:

wracając do tematu.
tak mnie te konie natchnęły, że zmajstrowałam najpierw jednego, a potem kiedy dziewczyny już zasnęły, drugiego srokacza.
a potem przypomniałam sobie, że dawno dawno temu żałując że nie mam takiej maszyny, wystrugałam moją pierwszą łyżeczkę.
miała być na urodziny dla męża, i była. ale w trakcie użytkowania pękła, bo zrobiłam za cieniutki uchwyt.
ta wczorajsza wygląda już znacznie lepiej :)






tak, tak, wiem.
wystarczyłoby jedno, dwa zdjęcia.
ale ja jestem z siebie taka dumna!

najpierw na piłce wycięłam kształt odrysowany od zwykłej łyżki.
potem, podczas gdy mój luby kibicował Stochowi w Soczi, jak nadawałam kształt łyżeczce tarnikiem a następnie wyżłobiłam wgłębienie dłutkiem.
błędy?
następnym razem zacznę od końca, czyli od dłutka. bo przy tej pracy nieco mi drewna odskoczyło przy wgłębieniu, stąd taki dziwny jego kształt :) więc lepiej to robić na początku, jest później możliwość zatuszowanie tego błędu podczas wycinania kontur "główki".
no i zdecydowanie na końcu będę robić rączkę, a nie od niej zaczynać, jak przy tej.
bo przy przymocowaniu ściskiem o mały włos by pękła.

doszlifowaniem papierem zajął się luby, bo ja straciłam nagle zainteresowanie pracą ;)))
no już się umachałam wystarczająco po prostu ;)
to wsio :)

pozdrawiam niedzielnie i słonecznie, mimo deszczowej pogody u nas.
aha.
i magiczne przesłanie. moja afirmacja, bo czas już kruszyć mury więzienia.

wszystko mogę!

nie wszystko może mi się chcieć, nie wszystko jest warte zrobienia.
ale mogę wszystko.

pa!






sobota, 15 lutego 2014

oho.. ktoś tu lubi kropki...

chwalę się jedną w moich bardziej udanych lal.
 Kropeczka

nie jestem jednak pewna, czy chcę robić lale bez buźki.
choć tą chciałam zrobić taką delikatną. nawet kolory wybierałam bez szaleństw.
ale czasem miałabym ochotę chmajtnąć tam taki porządny uśmiech i wesołe oczka.
zobaczę jeszcze...
prawdopodobnie zrobię jej jeszcze jakieś ubranko wierzchnie i chociaż jakąś czaputkę na te chłodne przedwiosenne wieczory i skarpetki lub butki. bo sukienusia jest niezdejmowalna.

a w kolejnych mam zamiar spróbować zrobić ruchome nóżki i rączki.

jak na totalnego amatora w temacie krawiectwa, to chyba całkiem fajnie mi wyszło :)

na koniec, coś pięknego na sobotni wieczór:

i to by było na razie na tyle.
pozdrawiam!

Brzezinka

gdyby tak zamienić drzewo w człowieka... dać ciało, wyraz twarzy, usposobienie...
albo magicznym zaklęciem zmaterializować Drzewne Duszki...
jaki Duszek wyjrzałby zza pnia Brzozy?
czy miałaby ta Brzozowa Panienka warkocze wywinięte śmiesznie do góry?
a oczy? czy byłyby to oczy psotne i zalotne? a nosek zadarty?
a na głowie czy miałaby zielony beret?
no jakże by inaczej?  
Brzezinka


a my czekamy już na sok z brzozy.
zeszłej wiosny razem z dziewczynami zaczynałyśmy dzień od filiżanki pysznej, orzeźwiającej wody z brzozowej gałązki...
w tym roku też skorzystamy z tych wiosennych dobrości.


Różyczka

moja starsza córka jest zafiksowana na kolor różowy :) wierzcie mi, to nie moja wina :)
widocznie tego potrzebuje.
z koloru różowego zrobiło się ostatnio materiał na kodowanie dziewczynek, rezerwując jednocześnie niebieski dla chłopców, jakby na świecie już innych barw nie było... trochę mnie to wnerwia. zwłaszcza że kolor różowy niesie za sobą całkiem fajne energie. wyczytałam, że pobudza organizm, zjednuje sympatię i sprzyja czerpaniu przyjemności z zabawy. jednocześnie może przytłaczać osoby niedojrzałe emocjonalnie. to kolor osób pewnych siebie, ale i spragnionych miłości i zainteresowania. czyli cała moja mała.. muszę zatem zaakceptować wybór mojej córci, która owszem dostrzega wielobarwność otaczającego ją świata, jednocześnie wybiera tylko różowe spódniczki, różowe sandałki, kartki, spinki, nożyczki, kwiatki... co się da.

tak więc, kiedy kilka dni temu spytałam ją, jakie kolejne skrzatinki mam wyfilcować - bez namysłu odparła: Różyczkę. więc oto i jest.

cóż to za kwiat tu zakwita?
Różyczka schowała się między kubeczkami z ziołowymi suszami.
Dziewanna, Sosna, Chabry, Rumianek, nawet Koniczynka... a gdzie Kwiatki Dzikiej Róży?
 no fakt, pewne niedopatrzenie... przyznaję.
na szczęście znalazły się w słoiczku aromatyczne płatki Róży Pomarszczonej (zwanej cukrową, jadalną, stulistną, nie mogę się nieraz połapać w tych nazwach).
konfitura z ucieranych jej płatków już dawno zniknęła z półeczki.
teraz do ciasteczek a czasem nawet do herbaty dodaję ususzone płatki.
ach... aromat, którego nie da się niczym innym zastąpić... zapach lata...

strojna ta Różyczka wyszła. może nawet zbyt?
ale i moja mała panienka, pomysłodawczyni, też lubi się stroić.

ale włochata :)))
lubię wełnę :)

a poza tym, słoneczko przebłyskuje przez chmury.
zaraz wyskoczymy na podwórko.
mam dziś ambitny plan przewieźć taczką hałdę przezimowanej słomy z łączki sąsiada do mojego ogródka. oczywiście za jego wiedzą i pozwoleniem :)
będzie ściółka jak siema, już odleżała i nieco "nadpsuta".
niedługo też mamy zamiar przywieźć nieco humusu od znajomego.
nie mogę się już doczekać tej prawdziwej pracy w ogrodzie.

a co w domu?
większość półeczek i regałów zrobiona. wczoraj monsz zrobił super ekstra blat z jesionu do kuchni.
wysepka kuchenna, którą zrobił na szybko latem wygląda przy tym cudzie jak brzydkie kaczątko, tylko że tu już bez obietnicy na przeobrażenie się w pięknego łabędzia.
więc nie pozostało mi nic innego jak namówić mego nadwornego stolarza, by rozebrał tę wysepkę i zrobił ją w takim stylu jak blat.
będę miała piękną kuchnię :) nie chwaląc się.

....
w tym filmiku można posłuchać o różach jadalnych :)
Ziołowy Zakątek
lubię tą dziewczynę :) jest taka naturalna


czwartek, 13 lutego 2014

natural horsemanship

nie będę rozwijała tematu, bo musiałabym ściemniać, że się znam. a znam się bardzo średnio, nawet mniej niż średnio, prawie w ogóle. więc tylko pokażę, co znalazłam. no po prostu jak dla mnie bomba! i jeszcze ta muzyka w tle... oglądam totalnie zauroczona...
reinless riding - http://www.youtube.com/watch?v=c19VPiN5XLQ
pewnie internet pełen jest podobnych filmików, ale ja trafiłam na ten jako pierwszy, więc się nim dzielę ;)
no i tak, przyznaję, moim marzeniem jest móc jeździć tak konno, w taki właśnie sposób. i w ogóle mieć taką relację ze zwierzętami.

ps. aparat wrócił, jest na razie na obserwacji :) zobaczymy jak się teraz będzie sprawował.

sobota, 1 lutego 2014

i ... zostałam babcią ;)

dziś nad ranem Maciejka wzbogaciła nasze przydomowe stadko o dwa włochate maluszki :)
o miesiąc wcześniej niż się spodziewaliśmy.

rankiem ja się zabrałam za dzieci i piec, a mąż wyskoczył zrobić obrządek (lubię ten wyraz;)) u zwierząt. nagle zerkam przez okno, a ten pędzi z rozwianym szalikiem i macha "ręcyma" i coś tam pokrzykuje szeptem ;)
wiedziałam o co chodzi :)
jak najszybciej pobiegłam do zagrody Maciejki, a tam już od progu słychać było cichutkie popiskiwanie. kiedy mążuś Z poszedł po dodatkową słomę, co by gniazdko ocieplić, ja  - znalazłam schowane w słomie w rogu zagrody ...  kolejne maleństwo! uff w porę go wygrzebałam, inaczej zniknął by pod parawanem ze świeżych kostek słomy...

jestem bardzo dumna z tej naszej mamuśki.

co godzinkę chodzimy sprawdzić, co i jak.
maluszki już popijają siarę. i chyba udało się je dosuszyć.

i tu dziękuję Ani i Ewie z kresowej zagrody za wszelkie instrukcje - pozdrawiam sąsiadki!

EDIT:
po tygodniu odważyliśmy się zajrzeć pod ogonki i okazało się, że mamy dwóch młodzieńców...
no więc mam teraz nierozwiązywalny dylemat moralno-etyczny, jako że jedynymi mięsożercami w naszym domu są psy i koty, ehhh.
na razie jednak cieszymy się, że maluchy rosną,  nieśmiało wyściubują noski za drzwi zagrody i pewnie niedługo wyjdą, by pozwiedzać podwórko.
pozdrawiam, jeśli ktokolwiek jeszcze tu zagląda ;)
niedługo napiszę więcej, i co nieco fotek zamieszczę, bo póki co aparat wciąż na rehabilitacji.
ale pralka już odmarzła - jupiii! :)

a to stare zdjęcie, ciekawe, czy ktoś zidentyfikuje ten obiekt ;)