sobota, 31 stycznia 2015

z innej beczki - lala domowa

trochę zmieniam temat.

nasz wieczorny bajzel dziś wyglądał tak:
a to za sprawą nowej lokatorki dziecięcej półeczki:
nasza lala - Diamentka (Boże, miej w opiece moje wnuczęta...) nie ma jeszcze ani włosów, ani ładnych szydełkowych ciuszków. perkatego noska też nie ma, bo kiedy robiłam jej części składowe (m.in. główkę) to nie umiałam jeszcze ich robić.
(ma za to kilka niedociągnięć technicznych - bo to pierwsza duża lala waldorfska w moim wykonaniu, ale moje dziewczęta nie wnikają aż tak bardzo w szczegóły)
nie ma też ładnej sesji fotograficznej. 
ma natomiast swoją mamusię.





nie wiem, czemu mnie tak natchnęło na lalę, tak jakoś przypomniałam sobie o niej. poskładałam w całość, pozszywałam i jest.

dobrego wieczoru!


czwartek, 29 stycznia 2015

koń

zbieram się i zbieram, by napisać.

na chwilę zawieszam szukanie domu dla konia.
do połowy lutego decyzję ma podjąć szefowa mojej siostry.
ma ona niewielki pensjonat dla koni,  w którym od kilku ładnych lat mieszka wałaszek mojej siostry.
dom ten mieści się niedaleko mojego miasta rodzinnego. jeśli jednak z jakiś powodów to miejsce nie wypali, to koleżanka prowadząca dom dla dzikich zwierzaków (i właścicielka jednej klaczki) zaprosi Brylka do siebie.
gdyby Brylant znalazł się tam (jednym czy drugim domu), byłoby wspaniale.
mogłabym czasem go pomiziać "ręcyma" mojej siostry, lub sama odwiedzić przy okazji wizyty u mamy.


i kilka zdań z głębi serca.

wszystkim Wam jestem wdzięczna za wsparcie, za to że się interesujecie i piszecie podnoszące na duchu słowa, że udostępnialiście na blogach i fejsie moje ogłoszenie.

niemniej jednak są wśród Was kobiety, Kobiety, które dźgnęły w samo sedno, czy to w komentarzach, czy w prywatnej korespondencji. (sonic, to też do Ciebie!)
tak, to prawda, że nie chcę rezygnować z żadnego aspektu mojego obecnego życia.
no może tylko samotność i zmagania zamieniłabym na coś fajniejszego :)
jak napisała do mnie Ewa: "psy koty koń - to też nasze dzieci i zanim wyślesz je do domu dziecka przemyśl czy jest to absolutnie konieczne".
no właśnie. czy to konieczne?
czuję nawet że nie wykorzystałam w pełni możliwości, jakie tu dostałam. a już chcę rezygnować.
.
postanowiłam jeszcze (póki mam czas) na tyle się podnieść z dołka i zdyscyplinować, by zacząć ponownie, ale tym razem w CAŁOŚCI.

umówiłam się z sąsiadkami-spacerowiczkami chodzącymi kilka razy w tygodniu na kijki, że dołączę do nich wraz z koniem. obydwojgu nam przyda się ruszyć tyłek.
wybieramy się razem sąsiadkami w weekend.
umówiłam się też z dziewczyną od nas ze wsi, że popilnuje dziewczynki pod moją nieobecność (za drobny pieniądz, bądź za lekcje angielskiego).
poza tym powoli acz skutecznie dzień po dniu nadrabiam prace porządkowe na zewnątrz, które nie zostały zrobione. dziewczynkom włączam 40 minutowy film przyrodniczy lub podróżniczy, a sama zasuwam z taczką itp. nie jest źle.

dziewczynki czują się znacznie lepiej .
zrobiłyśmy kurację ziołową o. Klimuszki (na płuca), kilka razy stawiałyśmy bańki, a teraz podaję im Vironal, by wzmocnić odporność, a także raz w tygodniu gotuję gar rosołu z koguta wg kuchni pięciu przemian (więc teoretycznie nie mogę siebie już zaszufladkować jako wegetarianka? pytanie-zadzior).

padło pytanie o remont. myślę, że to też mogło mieć wpływ na stan zdrowia dzieci, choć staraliśmy się używać naturalnych materiałów - drewno, naturalny pokost lniany. ale czasem nie da się uniknąć pewnych substancji jak klej czy fuga itp.
ale myślę, że sam nawet pył (który wciąż jeszcze siedzi pewnie w wełnianych kocach itp) trochę się dołożył.
druga sprawa, że w ogóle widzę jakieś dziwne tendencje do chorób płucno-oskrzelowych wśród znajomych i znajomych ich znajomych.

puenta?
niewątpliwie najwyższy czas dla mnie, by się usamodzielnić, myślowo, emocjonalnie, decyzyjnie i finansowo.
i nie jest to łatwy proces.
czy chcę oddać konia? sprzedać kozy? ulokować gdzieś koty? sprzedać warsztat?
 :/







poniedziałek, 19 stycznia 2015

wpis dramatyczny, taki po którym mogłabym zamknąć bloga

postaram się bez emocji, choć w sumie i tak wszystko jedno, bo nie widzicie, czy ryczę przed ekranem, czy nie.

dramatyczny wpis, wnioski i prośba.

przynajmniej dla mnie. w obliczu katastrof na świecie, ludzi, którzy giną, itp. to pewnie pikuś.

od zeszłego roku mają miejsce wydarzenia w moim życiu, które dość brutalnie wymuszają na mnie pewne zmiany. od lipca jestem sama z dziećmi. od września dzieci dość poważnie chorują, od tego czasu mój system immunologiczny też siadł, przechodzę właśnie kolejną grypę. o innych rzeczach nie piszę, bo nie będę się rozczulać.

dla Maciejki (koza) znalazłam dom, choć pewnie w końcu skończy w panierce, bo nie jest szczególnie mleczna, a przy okazji jest trochę wredna.

najtrudniej, ze względu na gabaryty i "nieużyteczność", znaleźć mi dom dla Brylanta.
miał mieć tu kolegę i pozostać do końca swoich dni, a wychodzi na to, że ja sama nie wiem, jak długo tu będę. a nawet jak będę, to nie mam ludzkiej siły ogarnąć tego wszystkiego.
Brylant ma cudne usposobienie, ale odkąd jestem sama i odkąd moje macierzyństwo skoncentrowało się głównie na pilnowaniu inhalacji, czasu podawania antybiotyków, a w najlepszym wypadku parzenia ziół itp, ten koń nie ma należytej opieki, ruchu, towarzystwa. dlatego z myślą o jego potrzebach i dobru - MUSZĘ ZNALEŹĆ DLA NIEGO DOBRE MIEJSCE. jako tzw kosiarka, lub koń-towarzysz. pewnie nie nada się na jazdę, ale na spokojne oprowadzanki z dziećmi owszem.
osobę, która mogłaby dać mu dom, proszę o kontakt.

skapitulowałam w walce z alergią mojego męża. nie umiem przeskoczyć jego niechęci do zmiany stanu rzeczy, zadbania o swoje zdrowie itd.
przyjeżdża do domu raz na kilka miesięcy, ale podczas kilku(nasto)dniowego pobytu alergia wraca z podwójną siłą.
koty przychodzą do mnie, tulą się i łaszą, jest mi miło, kiedy Niagarka kładzie mi się na sercu i mruczy.
mąż ostatnio zawiódł mnie jako człowiek, przysparza mi wielu zmartwień, ale to on jest ojcem moich dzieci, i wybór zdaje się oczywisty.

zatem jeśli ktoś z was byłby chętny przygarnąć dwie kochane kitki (wysterylizowane, kuweta, odrobaczane itp) - idealnie obie razem - także proszę o kontakt.
chyba że dałoby się znaleźć JAKIMŚ CUDEM dom tymczasowy, w którym na 2 tygodnie przez przyjazdem (teraz np przed św. wielkanocnymi) koty mogłyby zamieszkać i wrócić do domu zaraz po jego wyjeździe. chociaż może to tylko przedłuży moje cierpienie wewnętrzne?

dalej. są trzy psy. nie umiem wybrać, który jest mi bliższy sercu. w perspektywie przeprowadzki (możliwe, że za granicę) nie będę w stanie zatrzymać ich wszystkich.
Gucio to mały hultaj, myślę, że najłatwiej będzie mi znaleźć dom dla niego. wesoły, towarzysz dzieci i kotów, pieszczoch. w domu czy w ogrodzie. jest odrobaczany, szczepiony.
z suczkami się dogaduje lepiej niż z psami, ale to wszystko kwestia wychowania.

to wszystko, pisanie dalej jest ponad moje wewnętrzne siły.

kto może niech pomoże, nawet udostępniając wiadomość.

tu są zdjęcia klik

i zaglądajcie, bo niedługo mogą się pojawić okazje, prawdopodobnie będę wysprzedawać warsztat męża i swój własny. jupi.

kontakt do mnie
510 64 30 59
iskierkaaa@gmail.com