sobota, 19 lipca 2014

słomiana...

...wdowa.
znaczy się ja jestem - słomianą wdową.
po raz drugi, choć wedle zeszłorocznych zarzekań drugiego razu miało nigdy już nie być.
ale jest i muszę się do tego jakoś dostosować.

dziwnie tak pisać mi bloga o tej godzinie. od dwóch tygodni zasypiam ok 21,max. 22.
wstaję różnie - zależy ile snu mój organizm potrzebuje, by zregenerować się po upalnych dniach, podwojonej liczbie obowiązków okołodomowych i codziennych wizytach wiejskich dzieci, będących gośćmi moich dzieci. a jak wiadomo ich goście, to również moi...

czasem gubię się w obowiązkach, tzn. mam wrażenie, że o tak wielu rzeczach absolutnie nie mogę zapomnieć, że dziś wzięłam się wreszcie na sposób i zrobiłam sobie rozpiskę, co by nie obciążać mojego i tak nadwyrężonego mózgu pamiętaniem.
a także pilnuję się, by w ciągu dnia choć raz legnąć na godzinkę - bez tego pewnie nawet bym nie usiadła.

ogólnie właściwie nie jest źle. poza dniami,kiedy dopada mnie zmęczenie materiału.

a w skrócie? łazimy sobie czasem z dziewczynami po ziółka.
 doglądamy kurczaków, których zostało nam 8...
to mój osobisty cios w tym sezonie.
teraz siedzą w klatce i czekają grzecznie na osiągnięcie rozmiaru, który zniechęci okoliczne koty do polowań.
 zerkam na czubki, co też rośnie małym na główkach, bo pewnie z tej szczęśliwej ósemki część będzie przedstawicielami płci brzydkiej, czyli rosołowej, czyli u nas zbędnej...
a idąc za namową dziewczynek wczoraj zrobiłam coś na kształt bajkowego ratatuj - niestety cukinia zielona była a nie żółta, ale i tak wyszło wybornie.
jutro będę robić cukinie w curry oraz w zalewie musztardowej.

a dziś zahaczyłyśmy o warsztaty lepienia z gliny w Czeremsze, ale na krótko, bo ograniczał nas czas odjazdu autobusu. 

mam za to wbrew pozorom dużo czasu na różne takie przemyślenia. czas nieco przewartościować swoje życie.
i tym oto tajemniczo brzmiącym stwierdzeniem, którego rozwijać już nie mam zamiaru, zakańczam mój dzisiejszy wpis, życząc wszystkim dobrej nocy.

piątek, 4 lipca 2014

stołek dla wiedźmy... czyli taboret #3

co każda wiedźma mieć powinna?
czarny kot, miotła, kociołek... i?
no jasne!

i stołek.
 


taki, na którym się siada, by w moździerzu utrzeć cynamon i goździki...
taki do przycupnięcia, gdy się czyści młodziutkie lipcowe prawdziwki i kurki na pyszny sos...
i by czasem na nim stanąć, co by na sznurze koło pieca rozwiesić ziółka wszelakie, dziurawiec, kwiaty bzu czy miętę...